Rozciąganie do szpagatów często kojarzy się z robieniem czegoś na siłę, z bólem, ze łzami. Tymczasem to wszystko są bodźce pochodzące od naszego układu nerwowego, który wtedy krzyczy “Nieee rób mi tego! Tak nie jest dobrze!” To nasz naturalny alarm w ciele, który ostrzega przed tym, co uznaje za niebezpieczne. I bardzo słusznie! Zamiast ignorować ten wyjący alarm, być może warto się zastanowić DLACZEGO się włącza? Co sygnalizuje?
Jedną z częstszych przyczyn jest to, że nasze mięśnie nie są do końca świadome, za co tak na prawdę odpowiadają. Działają, owszem, tyle ile muszą na co dzień, w pracy, w domu. Wady postawy są na porządku dziennym. Kiedy mięśnie mają wyjść poza standardowy wzorzec ruchowy – nie do końca wiedzą, co z tym zrobić. Więc zamiast cisnąć na siłę (i być może nawet czasem uniknąć kontuzji i mieć przejściowe sukcesy) ja zawsze zachęcam do roboty u podstaw! Za tym nielubianym słowem “technika” (bo przecież to strasznie nudne i mało efektowne?) czai się przede wszystkim ŚWIADOMOŚĆ! Znajomość ciała, zrozumienie tych bodźców, które ono do nas wysyła. Zrozumienie, które rodzi się dzięki powtarzaniu pewnych ruchów i szukaniu zależności. Czasem taka praca trwa krócej, czasem dłużej niż ciśnięcie “na siłę, byle do przodu” (w zależności od miliona indywidualnych czynników), ale efekty są przede wszystkim zdrowsze, bezpieczniejsze i… ponieważ m.in. układ nerwowy nie odbiera ich tak inwazyjnie – zostają na dłużej!?